Moje Kulinarne Rozterki

wtorek, 26 lutego 2013

Parapetówka i inne okoliczności łagodzące :)

Uwielbiam organizować imprezy, od spotkań z przyjaciółmi po wielkie uroczystości. Każdemu takiemu wydarzeniu towarzyszą ogromna ekscytacja i pozytywne zdenerwowanie. Zawsze wszystko szczegółowo planuję, listę zakupów, przygotowywane menu, wystrój stołu i mieszkania. Dla niektórych organizowanie imprezy kojarzy się z wielogodzinnym staniem przy garach i przerażającym odliczaniem czasu przed nieuchronnym przyjściem gości. Nie należę do zbyt uporządkowanych osób, więc nie powiem, że to kwestia dobrze zorganizowanego czasu. Jednak nauczyłam się dostosowywać okres przygotowań do rodzaju imprezy. Oczywiście ktoś kto nie lubi gotować może poszukać pomocy w internecie,  znajdzie tam na pewno mnóstwo ciekawych, prostych przepisów, pomysły na motywy przewodnie imprezy czy sposoby jak rozruszać i rozbawić naszych gości. Można też skorzystać z pomocy cateringu, czym nie ukrywam zawsze bardzo chciałam się zajmować. To byłoby moje spełnienie marzeń. Móc połączyć swoją największą pasję z możliwością zarobienia własnych pieniążków. Nigdy nie marzyła mi się wielka restauracja z eleganckim jedzeniem, bo kogo w dzisiejszych czasach stać na taki luksus:) Chciałabym mieć swój catering z domowymi pysznymi obiadami, zimnymi i ciepłymi przekąskami na imprezy. Od wielu osób słyszałam, że na moich przyjęciach zawsze wszystko jest pyszne i starannie przygotowane. Znajomi wciąż powtarzają, że powinnam coś z tym zrobić, założyć swój catering. Ale prawda jest taka, że bez własnych środków niewiele można zdziałać. Dlatego na razie organizuję święta, imprezy urodzinowe i inne okoliczności dla moich przyjaciół i rodziny. Jakiś czas temu oblewaliśmy z mężem nasze mieszkanie, w związku z czym zaprosiłam przyjaciół na parapetówkę. Zdjęcia niestety nie są najlepszej jakości, gdyż robiłam je jeszcze starym telefonem. Na parapetówce jak powszechnie wiadomo powinny królować przekąski, które łatwo sięgnąć w tłumie gości. Ja postawiłam na sałatki i w większości na przekąski na tzw. jeden kęs.Pomyślałam, że fajnym pomysłem będzie również wiejski kącik. Pamiętam na moim weselu, stół wiejski cieszył się największym powodzeniem. Dlatego pomyślałam sobie, że na imprezie też powinien zdać egzamin. Nie myliłam się:)






Nie stawiałam na tej imprezie na elementy dekoracyjne czy na szyk i elegancję prezentowanego jedzenia. To parapetówka. Liczy się prostota i dobra zabawa. Inna sprawa, że to były nasze pierwsze dni w nowym mieszkaniu, w związku z tym zebranie określonej liczby widelców okazało się wyzwaniem nie do pokonania:)

Wiejski kącik składał się z domowego smalczyku mojej mamy, gotowanego w przyprawach boczku, pasztetu, dobrej, wędzonej kiełbasy, salcesonu czosnkowego i kaszanki. Jako obowiązkowe dodatki zagościły ogórki kwaszone, chlebek razowy, ćwikła i chrzanik.

Na stole możecie zobaczyć:
Sałatkę a'la gyros, która stała się szczególnie popularna w internecie.
Sałatkę z makaroników z zupek chińskich - tak dokładnie, z tych zupek chińskich:) ku mojemu zaskoczeniu była naprawdę smaczna:).
Mini kotleciki mielone z czterema sosami: czosnkowym, curry, ostrym pomidorowym i jogurtowym.
Jajka faszerowane zapiekane po staropolsku.
Taca serów, rożnego rodzaju brie i camembert, pleśniowy lazur, śmietankowy w posypce z papryki, całość udekorowana winogronami, oliwkami i korniszonami z chilli.
Pasta serowo-czosnkowa, genialnie smakuje z krakersami lub bagietką.
Mini babeczki z pastą jajeczną, pastą z tuńczyka oraz z pastą łososiową, przystrojone warzywami i natką pietruszki.
Parówki zapiekane z serem w cieście francuski, pyszne zarówno na ciepło, jak i na zimno. Polecam również z sosami.
Koreczki z sera żółtego, wędliny, warzyw i właściwie z wszystkiego co mamy w lodówce.

Kochani gdybyście byli zainteresowani przepisem na którąś z przekąsek, piszcie na

http://www.facebook.com/pages/Moje-kulinarne-rozterki/441134332621195

lub dodajcie komentarz pod postem.

Tymczasem Smacznego Popołudnia :)

niedziela, 24 lutego 2013

Bo najważniejsza w życu jest pasja ...


To niesamowite jak muzyka jest wstanie oddziaływać na nasze zmysły. Jak melodia wywołuje uśmiech na naszej twarzy, kilka dźwięków sprawia, że ciekną nam łzy, jak barwa głosu czasem doprowadza nas do irytacji czy podenerwowania. Tyle emocji za sprawą trzech, czterech minut. Uwielbiam gotować, słuchając przy tym muzyki. Zdecydowanie wtedy jest mój czas, ogarnia mnie niczym niezmącony spokój. Nie ma chyba nic piękniejszego niż możliwość oddawania się swojej pasji bez reszty. Wspominałam zresztą już w którymś z postów, że gotowanie dla mnie jest nie tylko elementem dnia, kiedy trzeba przygotować posiłek. To coś więcej...To pewien rytuał, od samych zakupów, przebierania w produktach, szukania tych najlepszych, przez planowanie całego przepisu, łączeniu w myślach poszczególnych składników, aż wreszcie po samo gotowanie, krojenie, smażenie, pieczenie, próbowanie...Zwieńczeniem tego rytuału jest wspólny posiłek z mężem, z rodziną czy przyjaciółmi. Fantastyczne chwile, podczas których ludzie śmieją się, cieszą dobrym jedzeniem, są szczęśliwi. Może dlatego właśnie tak bardzo kocham przyrządzanie potraw. Bo tak samo jak muzyka wywołuje we mnie milion emocji, zarówno tych dobrych, jak i złych, ale nawet i z nich czerpię jak najwięcej się da, bowiem złe doświadczenia pozwalają nam na większą samoświadomość. Uczą nas wyciągać wnioski, nie popełniać wciąż tych samych błędów.

Kochani a o to ostatni jadłospis w ramach akcji jadłospis II, ale na pewno nie ostatni na moim blogu:)

Śniadanie:
Typowo męskie śniadanie, przygotowane z myślą o moim kochanym mężu, ale z nutką kobiecego rozsądku:)
Jajka na miękko, smażony mocno wędzony boczek, grzanki i lekka sałatka.





Obiad:
Piersi kurczaka w panierce z sezamu i panierce z pestek dyni, ziemniaki pieczone z rozmarynem i czosnkiem oraz surówka z kapusty kwaszonej, marchewki, jabłka i cebuli.






Deser:
Tak mi się strasznie od wczoraj chciało coś słodkiego, że postanowiłam zrobić oszukany sernik:)
Serniczek na zimno z serków homogenizowanych waniliowych light, galaretek, ananasa i herbatników.







Kolacja:
Brązowy ryż a'la risotto z cebulą, papryką, pieczarkami, jarmużem i mozzarellą.



Kochani życzę Wam smacznego poniedziałku, a tymczasem dobranoc:)

piątek, 22 lutego 2013

A jednak warto marzyć ....

Jak zwykle umieszczenie obiecanego jadłospisu trochę przeciągnęło się w czasie, ale ja naprawdę nie wiem, kiedy te dni mijają. Nie cierpię tego pośpiechu, ciągle człowiek gdzieś gna, a to do pracy, byle tylko być przed szefową, a to na autobus, który lada chwila odjedzie, a to do sklepu, bo zaraz zamkną, istne szaleństwo. Zdecydowanie nie należę do tzw. mieszczuchów, gdybym tylko miała taką możliwość chętnie przeprowadziłabym się, gdzieś poza miasto. Uwielbiam ciszę, hałas mnie wytrąca z równowagi i doprowadza do ogólnego stanu irytacji. Przypomina mi się scena z filmu "Nigdy w życiu", kiedy Judyta siedzi na łóżku ze swoją córką Tosią i opowiada jej o swoim wymarzonym domu. Podobno marzenia pozwalają zachować człowiekowi odrobinę dziecka w sobie...więc marzę... o swoim niedużym domku, z piękną, przestrzenną kuchnią, z ogromnymi oknami, przez które widać zielone łąki. W oknach zawieszone krystalicznie białe firanki, które przyciągają złote promienie słońca. Na parapetach stoją potężne, drewniane skrzynki z pachnącymi ziołami, rozmarynem, tymiankiem i majerankiem. A w ceramicznych zdobionych donicach rośnie koperek i natka pietruszki.Ach...
"Obawiamy się sięgać po swoje największe marzenia, ponieważ wydaje nam się, że nie jesteśmy ich godni, lub że nigdy nam się to nie uda" Paulo Coelho.
Pewnie trochę prawdy w tym jest...

A o to Kochani obiecany jadłospis:

Śniadanie:
Kokosowe naleśniki z miksowanym serkiem wiejskim i bananem, konfiturą morelową i sosem z gorzkiej czekolady.

Składniki: Porcja dla 2 osób, ok. 6 naleśników
- 20 dag (pełna szklanka) mąki pszennej pełnoziarnistej,
- 2 jajka,
- szklanka mleka,
- szklanka wody,
- szczypta soli,
- 2 łyżki wiórków kokosowych.
Mąkę i sól przesiewam za pomocą mojego ukochanego urządzenia, które do tych celów właśnie zostało stworzone, ale zanim się tego cudeńka dorobiłam, używałam sitka, które równie dobrze spełnia swoją rolę.
Mokre składniki mieszam ze sobą w oddzielnej misce, a następnie dodaję do przesianej mąki. Całość dokładnie mieszam, najlepiej trzepaczką. Na końcu dodaję 2 łyżki stołowe wiórków kokosowych. Konsystencja powinna być dość płynna, dzięki temu wychodzą cienkie naleśniki.
Nadzienie: 
- Serek wiejski 3% tłuszczu,
- banan,
- kilka kropli esencji waniliowej,
- kilka migdałów.
Wszystkie składniki miksujemy na jednolitą masę.
Sos czekoladowy, który później po zastygnięciu w lodówce staje się przepysznym, delikatnym, puszystym musem czekoladowym.
- Gorzka czekolada, ja użyłam czekolady o 90%-owej zawartości kakao,
- żółtko,
- 2 ubite na sztywną pianę białka,
- 2-3 łyżki mleka,
- 2 łyżeczki ksylitolu.
Czekoladę dzielę na kostki, można ją pokroić na jeszcze drobniejsze kawałki, szybciej się rozpuści. Rozpuszczam czekoladę w kąpieli wodnej. W międzyczasie oddzielam żółtko od białek, dwa białka ubijam na sztywną pianę. Do rozpuszczającej się czekolady dodaję mleko i ksylitol. Kiedy jest już prawie płynna dodaję żółtko i szybko mieszam trzepaczką, żeby przypadkiem nie wyszła mi z tego czekoladowa jajecznica. Na końcu dodaję ubitą pianę i delikatnie mieszam. Powstałym sosikiem polewam naleśniki, a resztę przelewam do małych filiżanek i wstawiam na 2-3 godzinny do lodówki. Nie zrobiłam zdjęć musu, ale niedługo będę robić go ponownie wtedy obiecuję, że na pewno pojawią się na blogu.

Naleśniki smaruję bananowo-migdałowym nadzieniem i konfiturą morelową (nie jest to konieczne, mój mąż uwielbia dżemy i konfitury). Zwijam w rulony lub kopertki, polewam sosem czekoladowym. Polałam też nadzieniem, bo trochę mi go zostało:)






 Obiad:
Wątróbka drobiowa duszona z cebulą, jabłkiem i suszoną żurawiną z ziemniakami i duszoną w czerwonym winie kapustą.
- 500g wątróbki drobiowe,
- 2 duże cebule,
- duże jabłko, ja miałam Ligole, bo uwielbiam ten rodzaj jabłek,
- dwie łyżki suszonej żurawiny,
- oliwa z oliwek.
Wątróbkę myję i dokładnie odcedzam, warto ją też osuszyć wtedy tak bardzo nie pryska. Wycinam żyłki i wszystko co nie wygląda ładnie:). Rozgrzewam na patelni oliwę i smażę wątróbkę na dość dużym ogniu ok. 10 minut, cały czas mieszając, żeby się nie przypaliła. Przekładam ją do miski, ponownie wlewam na patelnie trochę oliwy i dodaję pokrojoną w piórka cebulę. Podsmażam ją na dużym ogniu ok 2-3minuty, a następnie zmniejszam maksymalnie ogień, przykrywam pokrywką, duszę ok 7 minut, co jakiś czas mieszając. Na koniec dodaję jabłka i żurawinę i duszę kolejne 5 minut.
Duszona kapusta:
- pół główki poszatkowanej czerwonej kapusty,
- duże winne jabłko,
- podsmażona na oliwie czerwona cebula poszatkowana w piórka,
- szklanka czerwonego wytrawnego wina,
- sól,
- 2 listki laurowe,
- 5-6 ziaren pieprzu czarnego,
- 3-4 ziarna ziela angielskiego,
- 1 łyżeczka ksylitolu,
- 3-4 łyżki czerwonego octu winnego.
Wszystkie składniki łączę w dużej misce i odstawiam na noc do lodówki. Następnego dnia przekładam kapustę razem z przyprawami i winem do garnka i duszę do miękkości, ok. 20-30 minut, w zależności od grubości poszatkowania kapusty. Gdy kapusta jest już miękka, możemy ją, jeśli jest taka potrzeba, dosolić lub dosmaczyć jeszcze cukrem/ksylitolem.




 Kolacja:
Galaretka z kurczaka z marchewką, pietruszką, selerem, groszkiem, jajkiem i natką pietruszki z kromką pełnoziarnistego chleba. Galareta zrobiona na bazie wywaru z gotowanych warzyw i kurczaka. Ugotowanego kurczaka przesmażyłam jeszcze dosłownie po minutce z każdej strony w papirusie z czosnkiem.





"Raduj się dostatkiem i tym, że możesz budzić się każdego ranka i doświadczać nowego dnia. Bądź wdzięczny za to, że żyjesz, jesteś zdrowy, masz przyjaciół, możesz tworzyć - za to, że jesteś żywym przykładem radości życia".

Z takim cytatem zostawiam Was Kochani i życzę niezwykle smacznego dnia !!!


poniedziałek, 18 lutego 2013

Powrót do życia i trochę przyjemności przy okazji...

Tak właśnie kończą się moje wizyty u dentysty, całkowitym wykluczeniem z życia. Tym razem było wyjątkowo paskudnie, za mało znieczulenia, ból przez kilka dni i na odchodne wiadomość, po uiszczeniu niemałej opłaty, dziura była duża, może boleć, jak będzie bolało - kanałowe. Słowa te wciąż wiszą nad moją głową jak nieunikniony wyrok, na samą myśl robi mi się słabo. W związku z powyższym przez ostatnie dni, nic nie umieszczałam, bo mój jadłospis składał się głównie z serków wiejskich, jogurtów i wszystkiego co dało się przełknąć, nie używając przy tym zębów. Na gotowanie też jakoś nie miałam nastroju, co jest dziwne, bo to ono z reguły poprawia mi humor. Widać w przypadku bólu zęba i wizyty u dentysty nie ma siły, która podniosłaby mnie na duchu.
Dziś wreszcie pozwoliłam sobie na odrobinę przyjemności, zresztą do przygotowania tego dania zainspirowała mnie nowa akcja smaki dzieciństwa. Tym bardziej, że niedawno o tym pisałam w którymś z postów i tak mnie jakoś naszło, żeby przypomnieć sobie te pyszne smaki. Niewiele pamiętam z dzieciństwa, krótkie urywki, coś na zasadzie szybko przewijanego filmu, ale to danie zapadło mi szczególnie w pamięci. Dziś moja wersja, nieco mniej kaloryczna niż ta oryginalna, bo w końcu akcja odchudzanie dalej trwa. Niech żyje silna wola, aczkolwiek ku mojemu zdumieniu, jak na razie nie cierpię jakoś bardzo szczególnie, może dlatego, że mój plan, żeby przejść na dietę, która nie będzie dietą zadziałał.

A o to mój przepis na pyszny ryż z jabłkiem i cynamonem:
- Torebka brązowego ryżu,
- jedno jabłko,
- łyżka ksylitolu,
- porządna łyżka cynamonu,
- dwie łyżki jogurtu naturalnego,
- łyżeczka miodu lipowego,
- odrobina esencji waniliowej.

Ryż gotujemy al dente, jabłuszko ścieramy na tarce o grubych oczkach, dodajemy ksylitol, cynamon, miód, esencję waniliową i jogurt naturalny. Wszystko razem mieszamy i gotowe :) Ot co cała filozofia, a jakie pyszności :)
Na wierzch jeszcze odrobina dżemiku gruszkowego z pigwą, jak szaleć to szaleć:)




A jutro dzisiejszy jadłospis:) Smacznych Snów Kochani :)

środa, 13 lutego 2013

Na zziębnięte serce - tajski krem selerowy w asyście Panny Truskawki

Dwa dni temu ugotowałam zupę od serca dla moich Panów, dziś postanowiłam dopieścić moją cudowną mamę. Cały dzień myślałam jak wykorzystać pomysł na zupę tajską. Wiedziałam na pewno, że będzie to właśnie ta zupa. Mama uwielbia nowe smaki i nigdy nie bała się próbować moich co raz to nowszych kulinarnych eksperymentów. Chciałam przygotować coś oryginalnego, coś o niebanalnym smaku, coś co wywoła zaskoczenie na jej twarzy. Chodziłam, więc wczoraj po sklepie, szukając inspiracji. W głowie aż huczało mi od pomysłów. Jak zwykle postanowiłam zacząć od warzyw, chciałam, żeby były podstawą mojej zupy. Chwila namysłu...i jest....a może tak krem z selera w tajskim stylu. Włożyłam do koszyka jeden duży seler bulwiasty, seler naciowy i duży kawałek imbiru.
Kawałek dalej minęłam bakalie, a może by tak...? Czemu nie..?! I tak w koszyku wylądowały orzechy nerkowca. Czas na mięsko...Jak już pisałam w którymś z postów, moja mama jest niepoprawnym mięsożercom, dlatego zawsze, gotując dla niej muszę dodać chociaż kawałek mięsa czy ryby. Tym razem zdecydowałam się na paluszki surimi, które bardzo lubi.
Będąc już przy kasie, moim oczom ukazały się piękne, czerwone truskawki...z importu co prawda, ale nie mogłam się im oprzeć. I wtedy właśnie, zupełnie jak w tych wszystkich kreskówkach, zapaliła się nad moją głową żarówka. Sos truskawkowy. Imbir, gałka muszkatołowa, szczypta cynamonu, seler i ... odrobina sosu truskawkowego.
Nie mogłam się już doczekać powrotu do domu, przez całą drogę przygotowywałam w głowie dokładny plan działania. Myślałam też jak podam moje dzieło, ale dobrze znam moją mamę i wiem czego jej brakuje teraz najbardziej. Za czym tęskni, czego niecierpliwie wyczekuje.


Mamusiu! Niech moja zupa będzie miodem na Twoje zziębnięte serce ...












Potrzebne składniki:

- Winiary pomysł na tajską zupę z kurczakiem,

- jeden duży seler bulwiasty,
- cztery łodygi selera naciowego,
- żółta marchewka,
- biała marchewka
- pół dużej cebuli,
- dwa średniej wielkości ziemniaki,
- pół chilli bez pestek,
- ok. połowy świeżej gałki muszkatołowej
startej na tarce,
- dwa ząbki czosnku,
- 1/3 laski wanilii,
- ok. łyżeczki cynamonu,
- pieprz, sól,
- łyżka oliwy aromatyzowanej czosnkiem,
- pęczek natki pietruszki,
- niesolone orzechy nerkowca,
- paluszki surimi,
- truskawki.


Wykonanie:
W garnku o grubszym dnie rozgrzewam łyżeczkę aromatyzowanej czosnkiem oliwy, dodaję, posiekaną cebulę i podsmażam kilka minut, aż nabierze ładnego rumianego koloru. Następnie dodaję posiekany imbir, czosnek i chilli, prosto do garnka ścieram połowę gałki muszkatołowej. Rozchodzący się po mieszkaniu aromat czosnku, imbiru i gałki muszkatołowej jest wprost obłędny. Czasem żałuję, że nie można uchwycić danego zapachu. Mogłabym je wszystkie kolekcjonować, wkładać do małych buteleczek i dodawać do różnych dań, kiedy naszłaby mnie ochota :).
Wracając do mojej zupy...:), selera bulwiastego kroję w większą kostkę, naciowego w małe półksiężyce, marchewkę w cienkie plasterki, ziemniaki w kostkę. Pokrojone warzywa dorzucam do garnka i chwilę jeszcze podsmażam z przyprawami. Dodaję łyżkę soli i sporo świeżo mielonego pieprzu. Całość zalewam ok. litrem wody. Przykrywam pokrywką i zostawiam zupę na wolnym gazie do momentu, kiedy wszystkie warzywa zmiękną. Po ok. 20 minutach, zawartość większej torebki Winiary Pomysł na tajską zupę rozrabiam w zimnej wodzie i dolewam do zupy, dodaję ok. łyżeczkę cynamonu i przekrojoną na pół laskę wanilii. Zostawiam zupkę na kolejne 15 minut. Kiedy warzywka są już miękkie, miksuję zupę na jednolity krem. Na końcu dodaję zawartość mniejszej torebki Pomysłu na zupę tajską.
Dwie, trzy truskawki myję szczoteczką, odcinam szypułki i dokładnie miksuję. Do powstałego sosu dodaję kilka kropel cytryny i dwie, trzy krople esencji waniliowej, tylko dla aromatu, nie chcę przytłumić cudownego smaku truskawek. Na suchej teflonowej patelni podprażam orzeszki nerkowca. Kiedy się delikatnie zarumienią i zaczną lekko podskakiwać na patelni jest to znak, że są dobrze uprażone. Do miseczki nalewam trochę tajskiego kremu z selera, a wierzch polewam przygotowanym sosem truskawkowym. Jeszcze kilka prażonych orzeszków nerkowca i posiekanej natki pietruszki dla koloru. Paluszki surimi rozdzielam na cieniutkie paseczki i układam na talerzu obok miseczki. Talerz dekoruję truskawkami, czekoladkami i kwiatami.

Widzisz Mamusiu, wreszcie przyszła wiosna !!!





Smacznego dnia Kochani !!!








poniedziałek, 11 lutego 2013

Tato! Kochanie! Moja zupa od serca!

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam akcje pomysł na zupę od serca nie miałam najmniejszych wątpliwości, którą zupę wybiorę. To musiała być węgierska zupa gulaszowa. Kojarzy mi się ona z samymi pięknymi chwilami. Kiedy byłam nieco młodsza co roku tata zabierał mnie nad morze, w czasie podróży bardzo często zatrzymywaliśmy się w znakomitej węgierskiej restauracji, w której zawsze zamawiałam kociołek węgierski  z gulaszową zupą i placek po węgiersku. To była taka tradycja, nasze miejsce, do którego zawsze wracaliśmy. Po kilku latach, kiedy wyszłam za mąż i przestałam jeździć na wakacje z tatą, zabrałam tam mojego męża, jechaliśmy wtedy po raz pierwszy razem nad morze. Często myślami wracam do tej restauracji, są takie miejsca, które po prostu zapadają nam w pamięci. Nie tylko ze względu na pyszne jedzenie, ale i atmosferę, sposób podania czy ludzi, z którymi delektujemy się tym jedzeniem.
Właśnie chyba na tym polega magia jedzenia. Łączy ludzi i pozwala cieszyć się wspólnie spędzonymi chwilami.
Dlatego moją węgierską zupę gulaszową dedykuję moim dwóm najważniejszym mężczyznom w podziękowaniu za to, że po prostu są.

Tato ! Kochanie ! Dla Was ! Moja zupa od serca!

Nie bójcie się eksperymentować, nie musicie ściśle trzymać się mojego przepisu czy składników, które dodałam. W gotowaniu ogranicza nas jedynie nasza wyobraźnia. Możecie dodać do niej to na co macie ochotę, czy to co aktualnie znajduje się w Waszej lodówce.
Ja osobiście wybrałam wersję zupy na bogato:)

Moja zupa od serca:
- Węgierska zupa gulaszowa Winiary,
- papryka czerwona,
- papryka zielona,
- papryka żółta,
- pół papryczki zielonej chilli bez pestek,
- trzy małe suszone czuszki,
- garść drobnej fasoli,
- cebula,
- trzy ząbki czosnku,
- ok. sześciu średniej wielkości pieczarek,
- pomarańczowa marchewka,
- czarna marchewka,
- biała lub żółta marchewka,
- ok. 200g wołowiny (ja miałam kawałek
wołowego udźca),
- kawałek kiełbasy z piersi kurczaka,
- dymka, zielona część,
- oliwa z oliwek (użyłam aromatyzowanej chilli, bardzo łatwo samemu zrobić taką w domu),
- kieliszek czerwonego wytrawnego wina,
ok 150ml,
- ok. pięć łyżek przecieru pomidorowego,

- 200 g koncentratu pomidorowego (lubimy dość intensywny pomidorowy smak, więc jeśli ktoś woli delikatniejszy aromat może dodać pół słoiczka, ok 100g),
- trzy listki laurowe,
- dwie łyżeczki mielonego kminku (ilość również jest zależna odo osobistych preferencji),
- łyżeczka czarnego świeżo mielonego pieprzu,
- łyżeczka majeranku,
- łyżeczka cząbru,
- łyżeczka ostrej papryki,
- łyżeczka słodkiej papryki
- łyżka soli.
Dodatki:
- Kwaśna śmietana,
- kilka plasterków mozzarelli,
- kilka plasterków oscypka,
- ziemniaki,
- smalczyk,
- prawdziwy razowy chleb na zakwasie,
- marynowana papryczka jalapeno,
- kieliszek czerwonego wytrawnego wina.
Faszerowane ziemniaczki:
- dwa duże ugotowane w mundurkach ziemniaki,
- łyżka smalczyku,
- ząbek czosnku,
- pieprz, sól,
- łyżeczka tymianku,
- posiekana zielona część dymki.


A teraz najcudowniejszy moment: łączenie poszczególnych składników w jedną spójną całość.

W garnku (wybierzcie garnek z grubszym dnem, zminimalizujecie ryzyko przypalenia, a przy okazji o jedną dodatkową patelnię mniej do zmywania:) rozgrzewam łyżeczkę oliwy aromatyzowanej chilli, można też użyć czosnkowej lub ziołowej. Wszystkie przyprawy (posiekany czosnek, pokrojone zielone chilli, pokruszone liście laurowe, paprykę słodką i ostrą, kminek, czuszkę, pieprz czarny, majeranek, cząber) podsmażam na oliwie przez ok. 2 minuty, cały czas mieszając. Dodaję pokrojoną w cieniutkie paseczki wołowinę. Po kilku minutach dorzucam pokrojoną w plasterki kiełbaskę. Mięsko niech puści swoje cudowne soki, pozwólmy aby aromat przypraw wypełnił nasz dom. W między czasie kroję warzywa, marchewki w plasterki, papryki w paseczki, cebulkę i pieczarki w kostkę. Cóż za piękne kolory, jakże jestem już stęskniona za wiosną, zielenią drzew, zapachem bzu, czerwienią truskawek. Na szczęście dziś mogę nacieszyć oczy tymi przecudnymi barwami. Czas zajrzeć do mięska, puściło soki, więc dodaję kieliszek czerwonego wina. Alkohol niech powoli odparuje, zostawiając jedynie aromat wina. Wrzucam do garnka wszystkie warzywa (łącznie z fasolą, którą dzień wcześniej namoczyłam), podsmażając je na zwiększonym ogniu przez kilka minut, ciągle mieszając. Teraz mogę dodać zawartość większej torebki pomysłu na zupę Winiary. Wlewam przecier pomidorowy, ok. 1litr wody oraz dodaję koncentrat pomidorowy. Całość doprawiam do smaku łyżką soli, przykrywam pokrywką i pozwalam, żeby zupa gotowała się powoli na wolnym ogniu., ok. 40 minut, wtedy warzywa powinny być już miękkie. Kiedy zupka się gotuję mam trochę czasu na przygotowanie dodatków. Wybieram dwa ładne duże ziemniaczki i gotuje je w osolonej wodzie w mundurkach. Po ugotowaniu jednego ziemniaka przekrawam na pół i delikatnie łyżeczką wybieram środek, tak aby nie naruszyć skórki. Ziemniaczany miąższ mieszam z łyżeczką dobrego smalczyku, (można zrobić samemu smalec, moja mama robi fantastyczny, istne niebo w gębie, ja nie robię, ponieważ staramy się z mężem ograniczać tłuszcze, jednak wczoraj w sklepie na stoisku z regionalnymi wyrobami, moje kochanie nie mogło się powstrzymać i zakupiło małe opakowanie, dlatego postanowiłam odrobinkę dodać do ziemniaczków), z przeciśniętym przez praskę ząbkiem czosnku, solą, pieprzem, tymiankiem i posiekaną dymką. Gotowym farszem wypełniam dwie połówki ziemniaczków.
Coś zaczyna bardzo przyjemnie bulgotać, pokrywka delikatnie podskakuje, chyba czas zajrzeć do zupki. Pachnie wyśmienicie, zanurzam łyżeczkę, próbuję, czuć kminek, subtelny aromat wina, aż w końcu pojawia się delikatna ostrość, piecze w gardle, ale przyjemnie piecze. Dosypuję zawartość mniejszej torebki pomysłu Winiary i zostawiam zupkę jeszcze na 5 minut.
 Mam chwilę, żeby wszystko przygotować. Na mojej drewnianej desce stawiam garnuszek, pod którym zapalam kilka małych świeczek, cienie jasnych płomyków igrają czarująco na ścianie. Układam faszerowane połówki ziemniaków, połówki ziemniaków nasmarowanych smalcem, prawdziwy dobry, razowy chleb na zakwasie, trochę gęstej, kwaśnej śmietany, żeby złagodzić ostrość zupy, marynowane papryczki jalapeno, gdyby komuś było zbyt mało pikanterii, plasterki mozzarelli i oscypka, które można zanurzyć w gorącej zupie, kieliszek czerwonego wina...I królowa zimowego popołudnia.... Węgierska zupa gulaszowa.. Jeszcze tylko posypię posiekaną dymką i proszę, moja zupa od serca dla Was Panowie :-*




























Dobranoc Kochani, życzę Wam wszystkim Smacznego Poniedziałku.