Pogoda za oknem sprzyja chwili zadumy, nagle naszło mnie na wspominki z dzieciństwa. Dzieciństwo
to czas kojarzący się z niepowtarzalnymi smakami. Do dziś pamiętam
rozpływający się w ustach ryż z jabłkami i cynamonem, który
poprawiał nastrój w zimowe popołudnia. Soczyste truskawki z serem
i makaronem na letnie, upalne dni. Jagody ze śmietaną i cukrem,
kluski leniwe z zasmażaną bułką tartą i prawdziwy budyń
czekoladowy, jakiego nigdy w swoim życiu już nie jadłam.
Powracając myślami do tamtych czasów próbowałam odtworzyć
niektóre smaki, jednak nigdy mi się to nie udało. Zastanawiam się
na czym polega ich magia. Co takiego wyjątkowego kryje się w nich,
iż często nie dorównują najbardziej wyszukanym i ekskluzywnym
potrawom kuchni z całego świata. Ich tajemnica tkwi w ogromnej
pasji, jaką kiedyś wkładano w przygotowywanie nawet najprostszych
dań. Trudno dziś uwierzyć, ale jeszcze do niedawna wiele produktów
było niedostępnych i to co udało się zdobyć było wielkim
rarytasem podawanym jedynie na specjalne okazje. Wtedy też smak tych
produktów był inny. Pamiętam twaróg robiony przez moją mamę.
Nie miał nic wspólnego z tym, który dziś możemy kupić w
supermarketach. Uwielbiałam przyglądać się rytuałowi, jaki
towarzyszył tworzeniu tego przysmaku. Najpierw kupowała mleko od
rolników, których gospodarstwo mieściło się na polanie w samym
środku lasu. Krowy całymi dniami pasły się na wielkich, zielonych
łąkach, leniwie skubiąc wyselekcjonowane źdźbła trawy.
Następnie przelewała mleko do tzw. bańki, w której stało aż do
całkowitego ścięcia. Tak przygotowane zsiadłe mleko przekładała
do uszytego w kształcie rożka materiału płóciennego, który
zawieszała nad zlewem. Po paru dniach, kiedy nadmiar płynu, zwanego
serwatką, całkowicie odciekł, umieszczała ser pomiędzy dwoma
drewnianymi deskami, stawiając na nich ciężarki. Po dwóch dniach
twaróg był gotowy, mama mieszała go ze szczypiorkiem i rzodkiewką
lub robiła na słodko do naleśników. Ser rozsmarowany na świeżo
upieczonym chlebie lub na puszystych naleśnikach z odrobiną
cynamonu i wanilii kojarzył mi się z białą, delikatną chmurką.
Może dlatego, że przygotowywała go moja mama, która w tak
prozaiczną czynność wkładała całe serce. To dzięki niej zwykły
posiłek zamieniał się w prawdziwą ucztę. Podawane dania owiane
były magicznym aromatem, a atmosfera towarzysząca posiłkom była
tak niesamowita, że często chwila obiadu przeciągała się w
długie godziny spędzone na rozmowach i żartach.
Innym
przysmakiem była naturalnie przygotowywana czekolada, z prawdziwego
kakao, masła, mleka w proszku i dużej ilości orzechów. Robiło
się ją dość rzadko, gdyż zrobienie jej było kosztowne, poza tym
najczęściej czekoladowe słodkości przywoziło się z zachodu.
Oczywiście nie była tak smaczna jak ta, którą robiła mama, ale
była dużo tańsza i powszechnie dostępna w Niemczech. Jednak
najpopularniejszym smakołykiem podawanym chyba w większości
polskich domów był kogel-mogel. Pojawił się w Polsce w XVIII
wieku, choć największą popularnością cieszył się w okresie
międzywojennym i w latach PRL-u, kiedy słodycze było ciężko
dostępne i nie można było ich znaleźć na sklepowych półkach.
Klasyczny przepis na kogel-mogel podaje, iż robi się go wyłącznie
z cukru i żółtek kurzych jaj. Uciera się składniki tak długo,
aż powstanie jednolita, żółto-kremowa masa. Z czasem pojawiły
się również przepisy, w których do tradycyjnej wersji dodawano
alternatywne składniki, takie jak miód, rum, bita śmietana, kakao
czy rodzynki. W niektórych domach istniał również inny wariant
przygotowania tego deseru, otóż masę żółtkową łączono z
ubitymi na sztywną pianę białkami. Kogel-mogel jest zdecydowanym
zwycięzcą w rankingu klasyki gatunku. Jest nie tylko
najpopularniejszym deserem, ale również stał się bazą dla innych
słodkich dań. Przecież na jego podstawie przyrządza się włoski
deser zabajone, w którym do żółtek dodajemy słodki likier, np.
wino Marsala, oraz serek Mascarpone. Warto również zaznaczyć, iż
żółtka ucierane są z miodem, a nie cukrem. We Francji sporządza
się z ubitych żółtek, gorącego wina z dodatkiem skórki
cytrynowej lub pomarańczowej sos szodon, który bardzo często
podawany jest do deserów. Kogel-mogel wykorzystywany jest również
w bardzo znanym i powszechnie lubianym cieście Tiramisu. Istnieje
mnóstwo możliwości wykorzystania deseru, który tradycyjnie składa
się z dwóch składników. I właśnie na tym polega magia jedzenia.
Prostota wyrażająca ogrom bogactwa smaków. Wszystko co kojarzy mi
się z dzieciństwem nie wymaga wielkich umiejętności kucharskich,
nie potrzeba do ich przygotowania miliona składników, a mimo
wszystko tak trudno odtworzyć ich prawdziwy, głęboki smak. Żal mi
jest dzisiejszego pokolenia dzieciaków wychowanych na przetworzonym
jedzeniu, o smaku którego decydują barwniki, sztuczne aromaty i
tysiące ulepszaczy, mających za zadanie stworzyć jedynie iluzje
smaku. W końcu komu w dzisiejszych czasach chce się „kręcić
kogel-mogel, który wymagał odrobiny wysiłku, jaki wkładała
chociażby moja mama w jego przygotowanie.
Warto
powracać do tradycyjnych przepisów naszych mam czy babć, bo to
właśnie one budowały polską kuchnię. Oczywiście nie bójmy się
eksperymentować, w końcu na tym polega dążenie do doskonałości.
Jest to również niepowtarzalna okazja do udania się w
niezapomnianą kulinarną podróż, której kierunku nigdy nie możemy
być pewni:)
Smacznego dnia kochani!!!
Ajjj jak dobrze ze tlusty czwartek juz za nami.
OdpowiedzUsuńBilans: 0 paczkow ... zwyciestwo silnej woli nad pokusa
oj tam, oj tam... kochanego ciałka nigdy za dużo :)) Tłusty Czwartek dobra rzecz. Sprawdza się nawet w Londynie.
OdpowiedzUsuńBilans:
3 pączki
0 wyrzutów sumienia
To co dziś gotujemy? :)
Mój bilans to dwa pączki, zero wyrzutów sumienia, ale postawa koleżanki Oli godna pochwały i naśladowania. Sis gotować będę jutro, bo dziś byłam w pracy i nie miałam kiedy, ale za to umieszczę dwa przepisy z wczoraj:)
OdpowiedzUsuń